Warszawa. Sąd Okręgowy przywrócił cześć bohatera

Przed Sądem Okręgowym w Warszawie zapadł wyrok w sprawie z pozwu pani Filomeny Leszczyńskiej, która domagała się od Barbary Engelking i Jana Grabowskiego przeproszenia oraz zadośćuczynienia za nazwanie jej stryja śp. Edwarda Malinowskiego złodziejem i współwinnym śmierci Żydów. Sąd nakazał profesorom Engelking i Grabowskiemu przeprosić Filomenę Leszczyńską, bratanicę Edwarda Malinowskiego, w czasie wojny sołtysa wsi Malinowo na Podlasiu, za nieścisłe informacje zamieszczone w książce. Jednocześnie oddalono żądanie zadośćuczynienia.
Odbyły się cztery rozprawy, z których pierwsza w październiku 2019 r. pani Filomena Leszczyńska korzystając ze swoich praw obywatelskich upominała się przed sądem o dobrą pamięć o Edwardzie Malinowskim, który udzielał schronienia i troszczył się o ukrywanych Żydów, a w książce „Dalej jest noc” zarzucono mu, że m.in. „był współwinny śmierci Żydów”.
Zdaniem powódki, prof. Barbara Engelking jako autorka tekstu i prof. Jan Grabowski jako redaktor naukowy wymienionej publikacji pominęli istotne źródła, scalili kilka osób o nazwisku Malinowski. W wyniku tego nastąpiło przypisanie Edwardowi Malinowskiemu kolaboracji z Niemcami, czym profesorowie naruszyli dobrą pamięć o zmarłym i dobra osobiste Pani Filomeny Leszczyńskiej.
Jak wyjaśniła mecenas Monika Brzozowska-Pasieka proces był prowadzony z powództwa cywilnego w sprawie zniesławienia pamięci o zmarłej osobie w oparciu o kodeks cywilny. W ocenie pani Filomeny Leszczyńskiej, we fragmencie książki dotyczącym E. Malinowskiego, profesorowie Engelking i Grabowski nie dochowali szczególnej rzetelności i staranności. W efekcie bohaterski sołtys z czasów II wojny światowej Edward Malinowski, kilkadziesiąt lat po śmierci, został współwinnym śmierci Żydów, a przecież w 1950 r. został z tego zarzutu sądownie uniewinniony, także dzięki trzem ocalałym Żydom, którzy poświadczyli, że ich chronił i im pomagał.
Podczas rozprawy końcowej Barbara Engelking przyznała się do pomyłki i oświadczyła, że pomyliła kilku Malinowskich, bo „nie spodziewała się, że we wsi Malinowo może być więcej osób o nazwisku Malinowski”.
Natomiast prof. Jan Grabowski oświadczył przed sądem, że nie widział dokumentów tej sprawy, bo „nie taka jest rola redaktora naukowego” oraz że książka nie ma recenzji wydawniczych, ponieważ „to jest polski obyczaj, a on ma wystarczające doświadczenie i wiedzę i takie recenzje są niepotrzebne”.
Przytoczone wyżej słowa prof. Grabowskiego na uniwersytecie podczas seminarium na tematy badania źródeł, może by i mogły być zrozumiałe, jednak na sali sądowej są po prostu kompromitujące.